Zaczynajac marzec, myślę o tulipanach,, myślę o wiośnie, o roześmianych kobietach, zwiewnych sukienkach i tej typowej kobiecej lekkości. Marzec świętuje nas, a czy my świętujemy siebie ? Czy zawsze musimy się określić zawodem, stażem małżeńskim, zaangażowaniem politycznym? Czy bez tego jesteśmy niezauważalne? Czy możemy sobie pozwolić na beztroskę i nowy lakier do paznokci bez wyrzutów sumienia? Bo czegoś nie zdążyłyśmy, bo nie odpracowałyśmy punktów z listy celów. Jak miło czasami nie wybiegać myślą za daleko, albo wogóle myśleć mniej i może mniej rozsądniej. Pozwólmy sobie na tą właśnie marcową beztroskę, kochając siebie.
Obeserwując długowieczność wszystkich moich przodków ośmielam się twierdzić, że ludzie powierzchowni żyją dłużej ….
Znacie „to określenie” najczęściej używane przez „pseudo intulektualne koleżanki” podkreślone gestem wygiętych w podkowę ust „ach jaka ona powierzchowna..” , a ja kocham być powierzchowną, kocham prowokować powierzchownością. Być powierzchownym tak naprawdę nie jest takie zupełnie proste….to ciężki training świadomości, to wyłączenie zdolności dociekania – to taka lekkość, z którą się porusza bardzo puszysta dziewczyna na cienkich i wysokich szpilkach….- tja bycie powierzchownym/ odcięcie się od tematów głęboko politycznych i etycznych, skupienie się tylko na sobie, na swojej nowej sukience, na zgrabnym ułożeniu bukietu w wazonie, na swoim odbiciu w lustrze to wytłumienie wszystkiego wokoł / to stan wakacyjny duszy!/ Kocham siebie za tę zdolność! Przyznaję również, że jestem ba! maniakalnie zakochana w sobie!
Miłość własną trzeba pielęgnować. To taka zielona mimoza!
Lista środków pielegnacyjnych dla miłości własnej jest długa! Poza właśnie tą nową kiecką, w której wyglądasz zawrotnie, jest jeszcze nowy Top na Fitness .Wciskasz się w to wytaliowane cudo i od razu wyglądasz tak jakbyś miała 10 godzin ciężkiego trainingu już za sobą. Ach niezbędne jest jeszcze coś co cię rozbawi – dobra książka ciekawe towarzystwo, wyjście na tańce, i coś co zachwyci zapach jesiennej chryzantemy, albo jeszcze te uzbierane na plaży muszle w szklanych wielkich słojach.
Lista środków pielęgnujących moją miłość własną jest długa, ale na końcu każdej tej listy jest ON.
ON – kocham go nad życie, dramatycznie, szybko do śmierci i do nowego – ON
ON – jego oczy są moim lustrem, uwielbiam się tam przeglądać , UWIELBIAM się !
ON – ten z wczoraj ! ach jak go kochałam. Był doskonałą ramą do Salsy ( a to już warte milości! przecież sama nie będę wyginać się w klubach!) ON miał najpiękniejszy uśmiech świata…kiedy spotkał MNIE. On promieniował, a ja promieniowałam jego blaskiem, sunąc w jego ramionach przy szaleńczym merengue, figurowej salsie i gooorącej Bachata.
Po co botoks?! Kolagen był napędzany siłą hormonu szczęścia. Taka kuracja najlepiej funkcjonuje na odległość, to taki dobry krem przeciwzmarszczkowy z zagranicznego słoiczka …do tego hm ten konspiracyjny szept –
BABY i will miss u ! U are mine forever and EVER
potem wiadomości – ON pisze, że tęskni , że oddałby wszystko za moment z tobą, że kocha no OK! już prawie kocha! -w pewnym wieku taka „miłość” jest jak morderczy wirus, infekuje szczególnie mózg, już po 12 – stu godzinach – (a ktoś niedawno użalał sie nad młodzieżą dzisiejszych czasów, że żyje w pośpiechu i złudzeniach??? jeśli wiek duże 30 PLUS to młodzież to się nawet zgadza… )
Spieszę otworzyć kolejną wiadomość i zauważam w popłochu, że ON zdrowieje. ON o tym jeszcze nie wie , ale JA. Pierwszym objawem jest „bad connection” a to już prawie metafora. Wiadomości przychodzą rzadziej i zaczynają się od pytania (a pytanie jest stawiane 3 x dziennie!) ” BABY how are You?” w tłumaczeniu dosłownym ” hej słodka wiem jak jeszcze wyglądasz” Zwróć proszę uwagę na słowo BABY lub skrót BB ( najpierw myślałam, że mu się kojarzę z francuską sex ikoną! – niestety musiał napisać z 10 takich wiadomości, też do innych dobrze czujących się w jego ramionach, więc BB jest po prostu zawrotnie ekonomiczne i sprytne bo imiona mogą się pomylić. A wracając do miłości własnej, kąpania się w jego zachwycie, stwierdzam powoli, a mam doświadczenie w pracy z ludźmi!, że mija JEMU fascynacja MNą. Moje JA krzyczy: „co jest jeszcze na świecie inna? taka mądra i piękna jak JA?”
lustereczko, lustereczko powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy na świecie?
Ty Kochana! TYLKO TY! a on jest B bez drugiego B – czyli Bałwan jeśli o tym nie wie… – wierzę tej lustrzanej mantrze, ale dostrzegam zmarszczki i tysiące mankamentów i WYJę!!! Jakie to piękne uczucie tak sobie z głębi duszy bez powodu się nad sobą poużalać!! Lzy jak grochy, ach wszystko jest złe, ciemne. Rozpacz bezdenna! Porzcił mnie mój najlepszy krem na zmarszczki!! Jak tu żyć?. Konflikt wewnętrzny się toczy ( na codzień jestem przecież poukładanym pedagogiem, żoną, matką, córką! – tylko brawa bić dla mojego nieskazitelnego wizerunku dla „sąsiada”) Kocham siebie i swoją ciemną stronę.
W rozpaczy przypominam sobie o innym wymiarze istnienia o INTELEKCIE. Moja szwagierka (br… straszne slowo, ok więc siostra mojego męża – a tam! i tak przez ten opis nie staje się sympatyczniejsza) – więc ujmując surowo i brzydko stopień powinowactwa – szwagierka. Ona powątpiewa, zwykle głośno i przy każdej rodzinnej okazji, w fakt jakoby osoba posiadająca na codzień 30 pomadek do ust z tego 10 w podręcznej torebce, ona powątpiewa, że czasami potrafię myśleć o rzeczach innych niż „kolor wiosny w stay forever” na twoich ustach.- ONA uważa, że intelekt i „Lippenstift” się wykluczają. Może u niej, z obawy przed parabenami zawartymi w pomadce jak się nią wysmaruje nie mówi, a jak ONA nie mówi to może nie myśli…? a sama nie wiem – bo do mnie nie mówi- tzn ze mną nie rozmawia, bo też o czym? – ale wracając do tego, że teraz i ON już do mnie nie mówi tak pięknie, muszę obrać inną strategię pielęgnowania miłości własnej!!
Ciężka orka, pielęgnować to przekonanie o własnej wielkości, ale jedyna droga do przetrwania w szarej codzienności każdej heroicznej matki POLKI, która wszystkim przeciwnościom stawia czoła – na pozór – i ty o tym wiesz, że z wiekiem utrzymywanie wizerunku „Everything is fine” kosztuje nas coraz więcej wysiłku. „Everything is fine” tylko wtedy jeśli ty kochasz siebie!! I właśnie na to pytanie wszystkich zatroskanych o mnie, odpowiadam „Everything is fine beacouse i love ME!
Los jest przewrotny a może to poprostu prosta zależność matematyczna ! Kocham siebie a wtedy kochają mnie inni ! I jak ja kocham siebie!! tu książka, tu herbatka, pogawędka z kimś kto nie tylko o chorobach, ale o momentach komicznych do łez, spacer, kwiat , taniec, film, plany na jutro, yoga na dziś !wszystko dla mnie! ach jak mi dobrze wtedy kiedy tak sama o siebie zadbam! Precz myśli typu tego nie zrobiłaś, to powinnaś – dzisiaj jestem absolutnie świetna!! o….i telefon zza wielkiej wody dzwoni ON kto? a mój krem przeciwzmarszkowy !! wysłał fotkę z tym jego niebiańskim uśmiechem, też mu wyślę samofotkę taką „od niechcenia” i- dla potwierdzenia „Everything is fine beacouse i love ME” – z nogami do samej szyji. Właśnie w tym celu biegam po 100 razy „w te i wewte” i wyginam się jak kotka po to jedno ujęcie „OD NIECHCENIA”, potem wysyłam jeszcze moj nieskazitelny wizerunek, (buzia bez niedoskonałości, zupełnie naturalna, pomijając ten godzinny makijaż i fotoshop) na końcu udaję, że jestem very, very busy. Tak udaję, że aż sama w to wierzę!! A patrząc na zdjęcie mówię sobie no ” wyglądasz prawie jak BB” czy ktoś potrafi mnie kochać tak mocno?.
lustereczko, lustereczko powiedz ……
P. S z dedykacją dla wszystkich dziewczyn, które kocham i podziwiam